Przez wiele lat miałam pretensje do rodziców o to, że czegoś od nich nie dostałam. Musiałam dorosnąć, żeby zrozumieć, co im zawdzięczam – mówi reżyserka Kinga Dębska. Jej nowy film „Zupa nic” jest najczulszą opowieścią o PRL-u, jaką widzieliśmy w polskim kinie.
Zupa nic to peerelowski substytut zupodeseru: mleka zmieszanego z żółtkami i cukrem waniliowym. Coś z niczego, czyli z tego, co akurat mamy pod ręką. W przepisie na zupę nic zawiera się opowieść o niedoborach, które kształtowały doświadczenie kilku pokoleń Polaków. Mamy w rodzimym kinie wiele filmów pokazujących, jak ówczesna rzeczywistość demoralizowała, łamała charaktery, była źródłem traumy. Kinga Dębska, twórczyni „Moich córek krów”, obrała zupełnie inną drogę niż Marek Koterski czy Wojciech Smarzowski. W jej spojrzeniu PRL jest najweselszym barakiem w obozie.
Więcej o filmie „Zupa nic” piszę na łamach „Vogue’a„.