Ma twarz, która sprawia, że wszystko inne staje się drugim planem. Jeden z najbardziej charakterystycznych amerykańskich aktorów, choć w sumie mógłby iść na emeryturę, jest na to w zbyt dobrej formie. – Nowe role pozwalają mi uwalniać się od siebie – mówi nam przy okazji polskiej premiery filmu „Tommaso” w reżyserii Abla Ferrary.
„Musisz się zgubić, żeby się odnaleźć” – te słowa wracają w wywiadach z Willemem Dafoe. Gdy pytam go o te słowa, przyznaje, że są dla niego wciąż bardzo ważne, szczególnie wtedy, gdy mierzy się z nowymi wyzwaniami aktorskimi.
– Pomagają mi uwalniać się od siebie i zbliżać do punktu widzenia i doświadczeń bohatera, którego gram. Proces wcielania się w rolę postrzegam jako przywilej, bo pozwala mi uwolnić się od własnego ego, które za wszelką cenę otaczam pancerzem. Gdy go zrzucam, jestem bardziej otwarty, ciekawy i chłonny. Dopiero wtedy udaje mi się dotrzeć do mojego prawdziwego „ja”.
Dafoe ma 66 lat i potężny dorobek z wybitnymi rolami w dziełach Davida Lyncha, Martina Scorsese, Larsa von Triera, Oliviera Stone’a i Wesa Andersona. Wystąpił w ponad 120 filmach. Czy zawsze dokonywał słusznych wyborów? Skąd! Zdarzało mu się błądzić i tracić energię na role, o których dzisiaj już nikt nie pamięta. Ale za tą zawrotną liczbą nie stoją rozpaczliwe pragnienie sławy ani próżność. Mógłby przejść na emeryturę, ale wciąż chce próbować nowych rzeczy.
Więcej na łamach Vogue.pl.